V wyjazd 2007IV wyjazd 2006III wyjazd 2005II wyjazd 2005I wyjazd 2004GALERIANASZA GALERIANAPISALI O NASKRESOWIACYKLASZTORSTRONA SZKOŁYLINKIMULTIMEDIADAWNY ZBARAŻVARIANagrobek DanusiŻywi wyjechali... STRONA GŁÓWNAFUNDACJA LONGINUSHISTORIA CMENTARZAKONTAKTKSIĘGA GOŚCIKRESY  

Mieczysław Szustakowski

Żywi wyjechali, umarli pozostali cz. 3

 

 

Na sąsiednim cmentarzu odnaleźliśmy nagrobki dziadków i krewnych ze strony mojej mamy: Łukasza Komendata oraz jego żony Marii Komendat z Gurgurewiczów. Zgodnie z moim oczekiwaniem, cmentarz ukraiński był zadbany, a na wielu mogiłach stały nagrobki z podobiznami zmarłych o prawie naturalnych rozmiarach. Mogiły były często otoczone metalowymi ogrodzeniami. Wszystkie nagrobki były wypielęgnowane, a świeże kwiaty wskazywały na częste odwiedziny bliskich.  Następnego dnia odwiedziliśmy jeszcze cmentarz położony w Załużu. Tam odnaleźliśmy nagrobki pradziadka Komendata i jego krewnych z dziewiętnastego wieku. Z oddali oglądaliśmy urwisko – miejsce starego zamku w Starym Zbarażu. Późnym popołudniem odwiedziliśmy ulicę Długą. Na miejscu naszej starej chaty stał nowy parterowy dom. Naprzeciw znajdował się budynek, który przypominał chyba naszą stajnię. Z pozostałych budynków gospodarstwa, ani z sadu nie pozostał żaden ślad. Przed domem, na skarpie jak dawniej, stała figura Matki Boskiej ozdobionej godłem Ukrainy. W tym miejscu, do 1946 roku, spędziłem 12 lat mojego dzieciństwa. Było mi smutno …

Moja dalsza droga wiodła przez cerkwie, kościół, szkołę oraz zamek zbaraski. Obie cerkwie greckokatolickie – duża i mała - były całkowicie odnowione. Jaskrawe kolory ikon oraz złocenia ikonostasu świeciły świeżością. Kościół rzymskokatolicki natomiast, na zewnątrz odbudowany, wewnątrz przedstawiał ruinę; nawa główna i boczne obstawione były rusztowaniami. Ściany popękane. Strop groził zawaleniem. Brak figur świętych. Wszystko brudne i szare. Chłopcy ministranci na moją prośbę zaprowadzili mnie na wieżę kościoła, stamtąd wszedłem na gzyms górnej części kościoła, co nie było rozsądne z mojej strony. Stamtąd mogłem ocenić opłakany stan organów. Odkryłem, że ambona znajduje się po lewej stronie nawy głównej – mnie wydawało się, że jest odwrotnie. Natomiast, ku mojemu zaskoczeniu, na ścianie nawy głównej kościoła zobaczyłem zachowaną tablicę poświeconą Adamowi Mickiewiczowi, a na niej napis po polsku: „Na pamiątkę Adamowi Mickiewiczowi w setną rocznicę urodzin 1798-1898”. Zakrystia – obszerne pomieszczenie o łukowym sklepieniu – była w dobrym stanie. Tu spędziłem kiedyś trochę czasu, przygotowując się do nabożeństw majowych. Do niedawna była tu łaźnia dla pracowników zakładu „Kwantor”. Na podwórku klasztornym znajdowała się kaplica, gdzie tymczasem koncentrowało się legalne życie wiernych parafian zbaraskich. Kościół wymagał ogromnych nakładów pracy i finansów. Wcześniej, w domu, wpłacałem już pewne kwoty na odbudowę zbaraskiego kościoła, tu wrzuciłem jedynie symbolicznego dolara do skarbonki  kościelnej, tak jak zresztą wcześniej do skarbonki cerkiewnej. Właściwe potrzeby świątyni można było ocenić dopiero oglądając na własne oczy ten żałosny obraz ruiny kościoła. Mówiono mi, że obecnie również Ukraińcy uczęszczają do kościoła, przynajmniej w święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc.

W parku zamkowym, wśród  starych lip, napotkaliśmy skromny obelisk - pomnik poświecony Adamowi Mickiewiczowi. Na jego ścianach widniały wyryte tytuły dzieł Wieszcza oraz napis: „Adamowi Mickiewiczowi w rocznicę urodzin rodacy”. Przed II Wojną Światową stał on w centralnej części miasta, tam gdzie dzisiaj stoi pomnik Bogdana Chmielnickiego. Na obrzeżach parku, z widokiem na miasto, napotkaliśmy dużą tablicę poświęconą tym wszystkim mieszkańcom ziemi zbaraskiej, którzy zginęli za wolną Ukrainę. Na ofiary polskie nie było tam miejsca.

Do zamku prowadziła droga przez fosę i charakterystyczną bramę obronną, po przejściu której otwierał się widok na obszerny dziedziniec, zamknięty po bokach murami oraz pałacem. Pałac był odbudowany, jak mi się wydawało, w stylu renesansowym. Na dziedzińcu znajdowała się studnia, znana z dużej głębokości; obecnie zasypana? Do pałacu dostaliśmy się bocznym wejściem. Na piętro prowadziły obszerne schody. Na ścianach widniały malowidła współczesne: herb Zbaraża – św. Jerzy na koniu walczący ze smokiem, obok portret księcia Jerzego Zbaraskiego. Największe pomieszczenie zamku to sala teatralna. Dwie małe sale muzealne poświęcone były historii - zabytkowym narzędziom i naczyniom używanym w przeszłości, jeszcze za moich czasów na ziemi zbaraskiej – kosy, cepy, dzieże, cebrzyki, miski, łyżki drewniane itd., itd.; druga poświecona szczególnej historii tej ziemi: pochód Chmielnickiego przez Korsuń, Żółte Wody i  Zbaraż. Z historii najnowszej prezentowano szlak pochodu UPA z Wołynia na Zachód, ku Ziemi Tarnopolskiej. O szczegółach ich działalności nie było mowy.

Wieczorem otrzymałem telefoniczną wiadomość ze Lwowa, że moi towarzysze podróży zatęsknili za domem i mam następnego dnia stawić się na kwaterze we Lwowie. Moi gospodarze załatwili mi przez krewnych w Tarnopolu bilet i miejscówkę w pociągu relacji Kijów – Lwów i odwieźli samochodem do Tarnopola. Mijaliśmy niektóre znajome mi miejsca w Zbarażu, Przedmieście Tarnopolskie i ulicę Długą, Wygon w Zbarażu, Czernichowce itp. Przekroczyliśmy rzeczkę Gniezna i zajechaliśmy na dworzec w Tarnopolu.  Po krótkim oczekiwaniu na peron zajechał pociąg. Po pożegnaniu z krewnymi znalazłem się w wagonie. Wszystkie miejsca były zajęte. Był ciepły dzień. Niektórzy podróżni spali. W wagonie panowała atmosfera leniwej sjesty. Nie znalazłem swego miejsca, ale usiadłem na skrawku wolnego siedzenia, za cichą aprobatą jego właściciela. Tak dojechałem do Lwowa.  Sylwetkę dworca we Lwowie rozpoznałem na podstawie przedwojennych ilustracji; wydawało mi się, że nic się nie zmieniła od tamtych czasów. Wnętrze dworca wydało mi się jednak raczej ciasne. Przed dworcem było dużo ludzi. Po mnie nikt nie wyszedł. Było tam też wielu taksówkarzy, którzy wręcz natarczywie starali się świadczyć swoje usługi. Wybrałem jednak autobus miejski, który dziwnym trafem podwiózł mnie prawie pod dom, gdzie mieszkałem. Byłem szczęśliwy, że w tak krótkim czasie udało mi być w krainie mego dzieciństwa, odwiedzić zmarłych na cmentarzu i szczęśliwie powrócić do moich towarzyszy. Rankiem następnego dnia pożegnaliśmy Lwów oraz Ukrainę udając się do domu - do Polski. Podróż minęła bez niespodzianek. Wieczorem byliśmy we Wrocławiu. W pamięci pozostały stare i świeże wspomnienia z Kresów.

*) Fragment „Opowieści z Czarnego Szlaku, 2008

< wstecz

Stroną administruje Fundacja Longinus